Jesteś tutaj:Muzyka»Na Bani»Na Bani

Na Bani

Skład zespołu:
- Maria Michalska
- Agnieszka Rybak
- Magdalena Snarska
- Iwona Trojanowska
- Bartłomiej Adamczak
- Krzysztof Gardulski
- Tomasz Fojgt
- Tomasz Nalikowski
- Agnieszka Sroczyńska
Dyskografia:
- Nad poziomem morza (2007)
MP3:
Poezja (Wrocław, IV 2004)
Rozstanie
Sponad kufla piwa
Święty
Wędrujemy
Wóz (Rzeszów 2007)
Życzenia

Trójmiejska grupa muzyczna od kilkunastu już lat ciesząca uszy bądź to przygodnych górskich turystów zasiadających do literackiej wieczerzy przy kominkach schronisk, bądź koneserów poezji ubranej w starannie utkane nuty zebranych w salach koncertowych. Finezyjne wiersze Tomasza Borkowskiego zespół stroi w dźwięki z lekkością, nadając im ponadczasową wartość, a słuchaczom -  radość odkrywania niuansów muzyczno-słownych, co sprawia, że nawet po wielokrotnym odsłuchaniu piosenki grupy Na Bani nie potrafią się znudzić. Całości dopełnia niezwykle rozbudowane instrumentarium zespołu, co w połączeniu z pięknymi partiami wokalnymi stanowi prawdziwą ucztę literacko-muzyczną dla słuchaczy.

Z Bartkiem i Tomkiem (Na Bani) rozmawia Apolinary POlek

Skąd się znacie jako zespół?
B: Trzon zespołu Na Bani stanowi Tomek Borkowski wraz ze mną. Poznaliśmy się na studiach, wspólnie zaczęliśmy jeździć w góry. Okazało się, że oprócz materii, którą studiowaliśmy, mamy też zamiłowania artystyczne. Tomek jest obdarzony talentem literackim i plastycznym, który jednak – jak twierdzi – zaniedbał, ja zaś param się graniem na różnych instrumentach i tak się odnaleźliśmy w naturalny jakby sposób. Jeździliśmy w Beskid Niski. Do dnia dzisiejszego jest on nam bliski. Gros tekstów Tomka osadzone jest właśnie w tych realiach. Poznawaliśmy też wtedy Harasymowicza, który również bardzo umiłował te zakątki.
Jak powstawały wasze utwory?
B: Dużo z nich powstawało w czasie sesji. Mieliśmy system wspólnego uczenia się, ale nie chciało nam się uczyć, więc poświęcaliśmy ten czas na coś przyjemniejszego – na pracę twórczą. Szliśmy przez studia równo – razem zdawaliśmy albo oblewaliśmy różne rzeczy, wspólnie repetowaliśmy. W pewnym jednak momencie Tomek pozostał na roku, ja zaś poszedłem wyżej.
A obecnie? Ile prawdy jest w tej obiegowej opinii, że piosenka turystyczna powstaje w górach?
T: Jest różnie. Na przykład piosenka „Dożywocie gór”, która stała się dosyć popularna, powstała w chatce w Polanach Surowicznych w Beskidzie Niskim, w ciągu jednego dnia. W tym przypadku jest to prawda. Co do większości piosenek – my mieszkamy akurat nad morzem, więc tam też większość tekstów i muzyki powstaje.
W górach są w sumie ciekawsze rzeczy do robienia niż siedzenie i pisanie.
T: Oczywiście! Człowiek wraca po całym dniu zmęczony i nie ma czasu ani ochoty zabierać się za pracę twórczą. Chyba, że uprawia tzw. „turystykę piwną”, co nam się też zdarza i w naszej nazwie jest to uwidocznione explicite. Wtedy siedzimy dosyć długo w jednym miejscu.
Jak trafiliście na „W górach jest wszystko co kocham”?
B: Nie byliśmy nigdy jakimś regularnym zespołem. W pewnym momencie nasze kontakty urwały się z powodów życiowo-rodzinnych. Ja współpracuję też z innymi zespołami. Jestem w ogóle perkusistą.
O!
B: W tej chwili gram w zespole Mordy.
A jaki to gatunek?
B: Trudno powiedzieć. Mówimy na to „off roots” – poza korzeniami. Jest to muzyka dość synkretyczna – i rock, i jazz, i jakieś etno, i folk, trans... muzyka w dużej mierze improwizowana. W każdym razie, między innymi przez współpracę z innymi zespołami, moje kontakty z Tomkiem osłabły. Do czasu, kiedy pojechaliśmy znowu razem w góry. Tomek zabrał mnie na Polany Surowiczne i tam nastąpiło pewne niebywałe spotkanie. Nie byłem tego świadkiem, bo poszedłem już spać. Tomek siedział sam w izbie na dole. Musisz wiedzieć, że miał on zwyczaj pozostawiania swoich tekstów w kronikach. Około północy przyszła pewna grupa, która wróciła z Ukrainy. Jeden z członków gromady spojrzał na Tomka i mówi: „My się nie znamy, ale chciałbym ci coś zaśpiewać”. I zagrał mu piosenkę „Dożywocie gór” – do takiego właśnie pozostawionego kiedyś w kronice tekstu. Był to Wojtek Szymański.

Potem Wojtek zaczął organizować cyklicznie spotkania „W górach jest wszystko co kocham” i pamiętał o nas. To zmobilizowało nas do tego, żeby poważniej podejść do własnego grania. Zaczęliśmy poszukiwać nowych muzyków. Spotkaliśmy wtedy Tomka Nalikowskiego, Magdę Snarską i wielu innych. Jesteśmy składem dość dynamicznym, ciągle się rozwijamy.

T: Kiedyś grupa zakończyła już nawet działalność. To spotkanie Wojtka Szymańskiego w górach utrzymało ją przy życiu. Teraz działa znacznie prężniej niż wtedy, bo wtedy byliśmy totalnymi amatorami i nawet wstyd było słuchać tego, co było grane.
A gdzie poza koncertami „W górach...” można was usłyszeć?
T: Ostatnio właściwie rzadko, ponieważ zespół jest prawdziwie „wolną grupą”, tak jak Bukowina i w zasadzie zbiera się okazjonalnie na tego typu imprezy.
Ludzie mówią, że piosenka turystyczna już nie istnieje. Jak wy odnosicie się do tego miana?
B: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Jeżeli jednak to, co grała na przykład Wolna Grupa Bukowina jest, było, piosenką turystyczną, to jak najbardziej piosenka turystyczna istnieje, chociażby przez nasze granie, czy Dom o Zielonych Progach...

T: My jesteśmy nawet w main stream’ietego pojęcia, bo to, co uprawiamy to jest klasyczna piosenka turystyczna. Śpiewamy o górach, chodzimy po górach, więc to nie jest tylko teoria. Wszystko wypływa z tego, co sami przeżyliśmy.
Z tego wniosek – piosenka turystyczna ma się dobrze.
T: Myślę, że tak. Po tego typu imprezach widać, że coraz lepiej nawet. Jakiś czas temu rozmawiałem z liderem innego gdańskiego zespołu, znacznie bardziej znanego niż nasz, Słodkiego Całusa od Buby. Twierdził on wtedy, że koncerty Całusa zbierają około setki, może dwustu osób. W związku z tym sceptycznie odnosiliśmy się do organizacji koncertu w Gdańsku. Potem okazało się, że na te koncerty przychodzi ponad dwieście osób, nawet trzysta i atmosfera jest...
Słodki Całus gra teraz nieco inną muzykę.
T: Teraz może tak, choć oni też dość długo w tym main stream’ie pozostawali. Natomiast niechętnie odnoszę się do tego, co się za piosenkę turystyczną czasem uznaje. Występują niekiedy zespoły z zestawem perkusyjnym, klawiszami, zelektryfikowanymi gitarami i to ma się nazywać piosenka turystyczna? Nie wiem. Dla mnie piosenka turystyczna to jest taka, którą można wykonać w górach, zupełnie w partyzanckich warunkach, a nie coś, co wymaga całego tabunu ekipy technicznej i odpowiednich warunków.

Wrocław, 23 XI 2003 r.

Czytany 33800 razy

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone (*) są wypełnione.
W treści wiadomości możesz używać podstawowych znaczników HTML.