Lipiec to roku
skwarne południe.
Zapomniane bzy
i kasztany.
Lipy grające
pierwsze skrzypce
pszczelim pomrukiem
spełnienia.
To wiśniowe kolczyki,
wróble w fontannie,
serce w plecaku,
głowy w chmurach.
z tomiku "Nocne niebo śpiewa Aniołami".
Razem z czerwcem wrócił mój zeszłoroczny, zaokienny Grajek Wieczorny.
Brzmi najpiękniej, kiedy stygnie dzień.
Cienie długie jak skrzypcowe smyki.
Niby suchych ziaren maku
słodki szmer,
noc nadchodzi w takt jego muzyki.
Czy ją zwabił ? Czy też sama przyszła tu,
by posłuchać o tęsknotach
co go trapią?
Jedno pewne, ukołysze nas do snu.
Księżyc haftką granat nieba zapiął.
Pozdrawiam z pięknym "cyku - cyk". WUKA
Dziś chcę wrócić do dźwięków z dzieciństwa. Pamięta się je tak jak smak i zapach tamtych lat. Choć to wszystko minęło, dalej żyje w pamięci a w chwilach dzisiejszego smutku wraca sentymentalną nutą. To przecież BYŁO NAPRAWDĘ.
Już tam byłam.
Nie jest zupełnie oczywistym,
że tylko jedno mamy życie.
Wystarczy trochę cofnąć zegar,
żeby się znaleźć w innym bycie.
Siedząc na zbyt wysokim progu,
piętami bosych małych nóżek
rytm wybijałam by wtórować,
dźwiękom co niosły się pogórzem
Wracam do kłębka tych odgłosów
po cienkiej przędzy, jeszcze mocnej,
do stuku siekier, płaczu piły,
orkiestry świerszczy w ciszy nocnej.
Do skrzypu osi kół drewnianych,
wieczornych rozmów po opłotkach,
spacerów po pylistej drodze
i niby przypadkowych spotkań.
Na harmonijce ciągnął nutę
kosiarz, co wcześniej ciągnął kosą
Ktoś mu wtórował na grzebieniu.
Mam w uszach to concerto grosso.
WUKA.
Lato! Pora na wyjazdy, podróże, wycieczki. Przytulne zakątki -"przystanie", a po drodze wrażenia, cuda-wianki dookoła nas.
Nasza droga.
Zabierz mnie z sobą w najdłuższą drogę.
Taką z dziurawym niebem od gwiazd.
Będzie nas cieszyć zieleń dokoła,
każde z odkrytych bocianich gniazd.
Zacumujemy w jakimś najmniejszym,
najprzytulniejszym z doków portowych,
płynącym wolno przez mgły wieczorne
za miodnym światłem latarń gazowych.
W drogę co pyli się jasną smugą,
czasami ściga czas na zakrętach,
co wpada w otchłań ciemnego lasu
i znów makami jest uśmiechnięta.
Pnie się stromizną koło kapliczki,
z daleka wita schroniska dach.
Zabierz mnie w taką drogę daleką,
do której chętnie wraca się w snach.
WUKA.
Majowe zielone zawroty głowy za nami. Jutro zaczyna panowanie czerwiec. Ten ma też swoje ulubione czarowanie, noc świętojańską, poziomki, obietnice i krótkie noce pełne gwiazd.
Czerwiec.
pod czarnego bzu
brukselską parasolką
wiedzie mnie
na pokuszenie
nocą najkrótszą
obok domu mrówek
gdzie najsłodziej
wstydzą się poziomki
trawnik księżycem kosi
na głowę wkłada mi
świętojański wianek
w którym brakuje
jedynie kwiatu paproci.
(z tomiku "Nocne niebo śpiewa Aniołami")
Został kamień na kamieniu,
buk przy buku, mgła w dolinie,
tętent koni w wilczych echach.
My miniemy, on nie minie.
Ech, Bieszczadzie wiecznie młody,
chwytający w dłonie chmury.
My miniemy, ty zostaniesz
spoglądając w przeszłość z góry.
Na cerkiewek gont omszały,
na kopuły blachą kryte,
latem woskiem słońca kapniesz,
wzlecisz wiatrem nad Otrytem.
Pora na westchnienia do bieszczadzkich klimatów. WUKA
Nie zdążyłam zrobić zdjęcia
tulipanom.
Jaka szkoda, bo już na nie
minął czas.
Ale za to, w parze z majem,
mam dmuchawce,
co wirują w białym walcu
któryś raz.
Jeszcze zdążę krople deszczu
strząsnąć bzom,
co aleją mnie prowadzą
wprost do ciebie.
I życzenie „koniec smutkom,
koniec łzom",
szepnąć tęczy, gdy wykwitnie
znów na niebie.